wtorek, 16 grudnia 2014

na gigancie


Kiedy nosiłam Dzidziuna w brzuchu, zastanwiałam się jak będzie wyglądało nasze życie PO. Co tam jest w środku, jaka jest instrukcja obsługi? Jak bardzo rzeczywistość wspinaczkowych wypadów, wieczornych posiadów przy winie, górkich wyryp, siedzenia pod skałami dzień cały się zmieni? Czy znajdziemy na to sposób. Żeby nie zrezygnować z tego co nas połączyło. Węzłm. Dosłownie.
Wspinacz to w zasadzie trudno definiowalna osobowość. A raczej mocno złożona. Wiedziłam, że to trudne środowiska dla małego człowieka. Że ciągle namiot, krzaki, palące słońce, wiatr. Ale na przeciw wyszła mi Jean Lidloff i jej teoria kontinuum. Dowiedziałam się, że człowiek, żeby się wychować potrzebuje stada, wioski. Że nie trzeba ciszy samotnego pokoju, zegarka, który perfekcyjnie wyznaczy godzinę każdej czynności. Obserwowałam dzieciatych przyjaciół. Zrozumialam, że najważniejsze jest bycie razem. Bliskość, ciepło i radość życia.
Potem był poród, i kilka tygodni czarnej dziury, w której sie znalazłam. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy po dniach totalnej rozpierduchy w duszy, płaczu, pytań i nawałnicy emocji po raz pierwszy zamotałam Janka. Wtedy jeszcze w elastyka. Nareszcie na moment poczułam harmonię. Jaszko zasnął momentalnie, a ja czułam jego ciepło. Małe ciało wtulone we mnie, Spokój. Wyszłam z domu i czułam, że mogę iść i iść, i iść. I tak rozpoczęło się nasze życie na gigancie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz