czwartek, 1 stycznia 2015

macierzyństwo, MA-URI, mniej

Ostatnio znane mi słowa nabierają nowego znaczenia. Pojawiają się też takie których dotychczas nie znałam. Weryfikuje się znaczenie takich słów jak prawda, przyjaźń. Macierzyństwo staje się dla mnie nagle (po sześciu miesiącach) całkiem nową drogą.
Kiedy człowiek staje w obliczu nowego często przewartościowuje otaczającą go rzeczywistość. Chce zmian. W moim przypadku były one zazwyczaj krótkotrwałe, spalałam się jak pochodnia i zapominałam o planach, marzeniach. Nigdy jednak w moim życiu nie doszło do zmiany tak diametralnej jaką jest pojawienie się potomka. Janek wyskoczył mi z brzucha bum! tadam! i był. Nagle - bez chwili na przyswojenie nowej energii, bez procesu. Położono mnie na stole operacyjnym i 20 minut później położna przytulała jego policzek do mojego. Dlatego zaakceptowanie nowego zajęło mi sporo czasu. Trzy miechy miotałam się sama nie wiedząc czego chcę, gdzie jestem, kim być. Teraz już wiem i śmiać mi się chce gdy przypomnę sobie swoje poglądy na macierzyństwo sprzed tego trudnego procesu. Justyna Rychlewska - Suska w książce MA-URI. Dar życia i moc kreacji pisze - "Teraz, tworząc przyszłość dla naszych dzieci, potrzebujemy wsłuchać się w zapomnianą pieśń przeszłości, w mądrość naszych przodków, która dalece przewyższa wiedzę zgromadzona w książkach przez nowożytną, zachodnią kulturę. (...) Drzwiami do naszego procesu zmiany i nauczania są nasze własne ciała. Nasza mocą są marzenia powołania nowego życia. A tym co nas poprowadzi jest rytm Miłości".

Postanowiłam zwrócić się do siebie. Odciąć ciężarki, które skutecznie dokładałam sobie przez lata wysłuchiwania czyiś opinii na swój temat, przez przeżywanie, nie wybaczanie, powracanie do tego co boli. Postanowiłam tez pozbyć się balastu fizycznie. Kilogramy. Gosia z Body4U podczas naszego pierwszego, jeszcze nie treningowego spotkania dała mi książkę, której fragment przytaczam wyżej. I jedno jest pewne, łatwiej jest walczyć o siebie, odnajdywać siebie, kiedy ktoś obok odbiera twoją energię. I daje dużo swojej. Zaczynamy więc razem projekt MNIEJ. I strasznie się cieszę, bo Gosia poza tym, że jest absolutnie aktywna, to też pysznie, zdrowo, kolorowo je i skupia się także na rozwoju wewnętrznym. Taki trener i Sensej w pakiecie :).

Poza tym, że chciałabym, żeby mnie było trochę mniej, to czytałam ostatnio fragmenty książki "Mniej". To niesamowite jak wiele swojej życiowej siły kierujemy w przedmioty, którymi się otaczamy. Czy warto? Zastanawiam się nad tym. Z B. mamy podobne zdanie. Że trzeba się oczyścić z nadmiaru. Wyrzucać, mniej kupować i przede wszystkim inwestować w nienamacalne dobra. Ale to trudne. Widzę jak ciągle gromadzimy. To chyba bardzo powolny proces, ale warto go zapoczątkować.
Myślę o naszych rodzinnych wyjazdach, gdzie karimata, herbata w termosie, natura i bycie razem daje poczucie pełnego szczęścia i spełnienia. Wtedy czuję, że moja wewnętrzna siła się budzi, że jestem JA, że jest Bogdan, że nic nie zakłóca przepływu energii, która daje nam siłę witalną. Spokój. Jasne jest więc, że potrzeba nam MNIEJ.
tyle wystarczy, nic więcej:)


2 komentarze: